Mamy bardzo pogodne (jak na angielskie warunki) piątkowe, jeszcze sierpniowe popołudnie. Siedzę sobie na łóżku w sypialni, która jest okupowana przeze mnie non stop przez ostatnie trzy dni. Siedzę i tak sobie myślę, czy mogłam trafić lepiej, a może gorzej? Czy mogłam się spodziewać, że w ramach spadku dostanę żylaki? I to od całej rodziny, każdy się dołożył! Bo to takie szczęście, urodzić się w tak hojnej familii <3

Blogereczka robiąca dramę, bo nałożony w aplikacji filtr nie odjął jej 20 lat.

Pomyślisz sobie teraz, że blogereczka robi dramy z dupy, że mogła przecież dostać w posagu gorsze choróbska, dług do spłacenia, czy też szal babci, ozdobiony martwą głową lisa (o zgrozo!). Doskonale wiesz, że prawdziwie problemy i prawdziwie trudne sprawy, zaczynają się po trzynastej na Polsacie. Dlatego spokojnie mój tygrysku – nie o tym ten felieton. Obiecuję, że tym razem będę wyjątkowo niepolska – niemarudna.

Ponieważ mam za sobą jedno z najdziwniejszych i najbardziej stresujących doświadczeń jakie zdobyłam do tej pory na emigracji, stwierdziłam, że byłabym chamką pospolitą, nic Ci o tym nie wspominając. Więc droga czyteniczko/ drogi czytelniku – jeśli chcesz się dowiedzieć jak wygląda operacja w Anglii, co poszło nie tak (w moim przypadku było to do przewidzenia) i jak wygląda to od strony przygotowawczo – emocjonalnej, to zapraszam to czytania!

(W przeciwnym razie – SI JU LEJTA).

PODSTAWY

Ubezpieczenie państwowe, ośrodki zdrowia, szpitale – tak, to Angielski all inclusive. Każdy mieszkaniec wysp musi posiadać IN (insurance number), czyli numer ubezpieczenia, który uzyskuje się w wybranych placówkach. NHS (National Health Service) to nic innego, jak nasz dobrze znany NFZ.

Gdy zostanie nam przydzielony numer (niezbędny chociażby w podjęciu pracy), możemy zarejestrować się w naszym lokalnym GP (general practitioner), czyli w przychodni rodzinnej. Wydaje się to być logiczne i normalne dla wszystkich ? No nie do końca… Nasi kochani rodacy (inne narodowości zapewne też), potrafią mieszkać tu latami, bez zarejestrowania się w żadnym z pobliskich GP. W przypadku grypy, przeziębienia czy też innych problemów zdrowotnych, taki brak lekarza wydaje się dosyć problematyczny. Nic bardziej mylnego! Potrafimy być przecież kreatywni, jak nikt inny. Lot do Polski, szukanie polskiego prywatnego lekarza, pytanie o leki (głównie antybiotyki) na różnych forach, czy mediach społecznościowych. Nie ruszają mnie już nawet ogłoszenia na FB typu: POTRZEBUJĘ ANTYBIOTYKU, ŹLE SIĘ CZUJĘ, PRZYJMĘ KAŻDY, KTOŚ COŚ? Myślę sobie wtedy, luz.. selekcja naturalna zrobi swoje, ALE gdy widzę takie posty z prośbą o antybiotyk dla bąbelka. Znowu obojętnie jaki (ciul z dawką, ciul z zastosowaniem… pobawmy się w dr Housa na własnym dziecku), to wewnętrznie zaczynam się gotować jak reaktor w Czarnobylu. Zgłaszam… bo cóż innego mi pozostało?

Proszę, nie myśl teraz tylko, że ten obraz dotyczy większości, bo to co opisałam to skrajne przypadki, ale dające po oczach niczym różowy neon.

BĄDŹ CIERPLIWY

Czy wiesz, że angielskie słowo „patient” to : cierpliwy? Czy wiesz że to samo słowo oznacza także pacjenta? Tutaj się na wszystko czeka przeraźliwie długo, nikt się nie śpieszy, nikt się nie piekli, wszyscy mają czas. Nie mogę narzekać, bo końcowy okres oczekiwania jest zdecydowanie krótszy niż w Polsce, ale wydaje mi się, że wieloetapowość procedur może dobić nawet cierpliwego z natury Brytyjczyka.

HISTORYJKA O SYLWUNI

Misja żylaki, czas start! Sylwunia odwiedza swoją dr Quinn w GP, przedstawia problem niechcianych i upierdliwych koralików na nodze. Dla potwierdzenia wiarygodności wyciąga dowody, czyli zdjęcia pękniętych żylaków zrobione przez lokalnego detektywa. Dr Quinn jest pod wrażeniem wielkości siniaka, dla upewnienia się pyta, czy to nie jest czasem zdjęcie jeziora Śniardwy. Sylwunia jest co najmniej oburzona zadanym pytaniem. Przecież wiadomo, że krwiak jest większy, heloł! Lekarka kieruję prośbę do żyłologa o wizytę kontrolną, od razu zaznaczając, że NHS nie ma kasy. Finansowane są tylko poważne problemy, a Sylwunia zjawia się w tym gabinecie, co najmniej 50 lat za wcześnie. Czyli w skrócie, szanse na pomoc tak samo duże, jak na znalezienie świeżej ryby nad Bałtykiem.

Kilka miesięcy później Sylwunia otrzymuje list z pieczątką NHS. Matko! Te emocje, ta dzika niewiedza, te nerwy. Udało się, nagroda główna: wizyta w szpitalu. Miesiąc później, Sylwunia wraz z asystentem odwiedzają specjalistyczną dr Quinn, która mówi, że koraliki nie są już najlepszej jakości. WOW – ja to wiedziałam, bez wieloletnich studiów medycznych. Na koniec, niczym wisienka na torcie pada pytanie retoryczne: jak osoba w tak młodym wieku może mieć tak zaawansowane żylaki? Ostatecznie pada decyzja o zrobieniu usg żył.

Kilka miesięcy, kolejny list. Termin randewuuu, dwa dni przed wigilią. Sylwunia idzie na badanko, nie stresuje się, bo mniej więcej ogarnia wujka googla i obejrzała już pierdyriald filmów, o tym jak ten cały proces wygląda. Jest miło, jest sympatycznie, dosyć ciemno, ale nieromantycznie. Pani wykonująca badanie rzuca żarcikiem na początek, że w tak młodym wieku to ona tam raczej nic nie znajdzie, a tu suprajs ma(pii). Podsumowując, bardzo zdziwiona mówi, że żyły są zjebane (pardon my French) i trzeba robić, ale nie jej o tym decydować. Mówią, że się skontaktują.

Następuję noworoczne czekanie na romantyczny list od NHS`u. Marzec, kolejna wizyta u specjalistycznej dr Quinn, która przedstawia opcje zabiegów na podstawie wcześniejszego badania. Wspólnie decydują, że zrobią wypalanie. Spokojnie! Wypalanie zepsutych kanałów, nie łąk. Sylwunia sobie myśli, ufff to koniec, a tu nie. Lekarka oznajmia, że zabieg musi się odobyć w innym mieście, ponieważ Miltony są ponad to i w szpitalu stawiają głównie na leczenie młodych, a żylaki to jednak 70 plus…

Kilka miesięcy oczekiwania i jest ! Dobrze, bo już z tęsknoty zaczęła sięgać po kabanosy. Ale cóż to, nowy nadawca? NHS Bedford. Ło Panie, to już prawie jak z zagranicy. Otwiera, sprawdza terminy w swoim luźnym jak gacie okresowe grafiku i masz, zawał! Nosz qr.. myśli! Siedzi na dupie cały rok, raz na wakacje jedzie, a tu termin wysyłają do wstawienia się w Bedfordach… Zadzwoniła, przełożyła… kolejny miesiąc czekania.

W końcu zestresowana, jak karp przed wigilią trafiła wraz ze swoim asystentem na ostateczną konsultację z (tym razem panem) najnowszym Dr Quinn. Lekarz wytłumaczył co i jak, zapytał czy w drodze jest jakiś lot? Sylwunia i asystent (chyba wiesz, że chodzi mi o Mata) wybuchnęli nerwowo śmiechem, przedstawiając lekarzowi napięty grafik lotów, począwszy od października. Lekarz nerwowo się uśmiechnął, pomiział brodę kciukiem i palcem wskazującym (jak w filmach), po czym stwierdził, że mamy mało czasu. Okazało się, że po zabiegu wzbronione jest latanie przez kolejnych 5 tygodni. Lekarz na chwile opuścił gabinet, Sylwunia wpadła w histerię, że zaraz ją tam uśpią i wykonają zabieg ze względu na ograniczony czasu. Asystent… cóż, współczujemy mu. Lekarz wrócił, dał termin i powiedział, żeby Sylwunia korzystała w pełni z tych 4 tygodni przed zabiegiem, bo nigdy nie wiadomo… (żartuję! chociaż w mojej głowie mogło to tak wyglądać).

Dostała list ostateczny, a w nim… zrób to, zrób tamto, wyślij to, wyślij tamto – prawie operacja, zrób to sam. Po odesłaniu formularza, poinformowania swojego lekarza rodzinnego, wszystkich w pracy i rodzinie, spisaniu testamentu. Nasza bohaterka w spokoju oddała się najznakomitszej stresacji.

Godzina 05:30, uwieczniłam bo nigdy nie wstaję tak wcześnie- chyba, ze mam operację.

WTOREK 07:30

Kilka słów na poważnie. Stresowałam się jak diabli! Nie wiem dlaczego, nie wiem po co. Najgorsze było to, że nie umiałam tego stanu porównać do niczego innego. Tydzień przed był o tyle łaskawy, że podrzucił mi dodatkowo kilka nerwowych przystaweczek, żeby nie było za łatwo. Dwa dni przed nie mogłam już spać… pewnie myślisz, że drama queen ze mnie – wcale Ci się nie dziwię. Wszyscy mi mówili, luzik: przychodzisz, robią 30 minut i po płaczu. To, że później scenariusz potoczył się nieco inaczej, nikt się nie spodziewał. A już na pewno, NIE JA!

Wstaliśmy wraz ze słońcem, tym razem miałam wyjątkowo mocny sen. Mimo niewielkiej odległości między Milton a Bedford wyjechaliśmy z zapasem czasu. Na recepcji byliśmy punk 7… data randki z listu 7:30. W miarę upływu czasu ludzi było coraz więcej, wiatraki nie wyrabiały, a temperatura dzielnie rosła, by pobić sierpniowy rekord. Po godzinie moje imię wyczytał mój najnowszy żyłolog. Weszliśmy do gabinetu, gdzie musiałam podpisać zgodę na wszystko. Lekarz krok po kroku wyjaśnił mi co będą robić, a ja z każdym zdaniem czułam, jak krwinki czerwone uciekają z mojej twarzy. Fotel na którym siedziałam, nabrał jakiś dziwnych właściwości absorbujących moje ciało… Wyszłam przerażona i nieświadoma, że najlepsze dopiero przede mną…

Takie zdjęcie z wycieczki do innego miasta.

Po konsultacji ostatecznej, podpisaniu wyroku, wróciliśmy na poczekalnię. Niedługo później zostałam zaproszona do gabinetu. Znowu papierologia, wywiad, uczulenia, miara, waga (oj), ciśnienie (stresujesz się?) i na końcu opaska all inclusive (imię, nazwisko, data urodzenia, szpitalny numer). Znowu poczekalnie… byłam już nimi znudzona.

O! Tym razem inna pielęgniarka, prosi mnie o zostawienie rzeczy i przebranie się w specjalny uniform. Jest to taki fartuch (kolekcja zima 2009) z rękawami, wiązany na plecach, z efektem gołego dupska. Dlatego super ważne jest, by drugi założyć jak szlafrok i tym sposobem wszystko co najcenniejsze ukryć 🙂 Później już poszło w miarę sprawnie, ponownie jakieś znieczulenia, kremy, cuda wianki i poczekalnia, ale inna – tematyczna. Tym razem już tylko dla turnusu żylakowego. Mat dołączył do mnie, usiedliśmy i zrozumieliśmy. Oprócz nas w pokoju znajdowało się około 6 par. Wszyscy się na nas dziwnie patrzyli, a w głowie leciała piosenka Britney Spears „ALL EYES ON US”. Czułam się tak, jakbym trafiła tam przez pomyłkę. Średnia wieku 75+. Po godzinie poproszono mnie na salę zabiegową, miałam wrócić po upływie 30 min. Wróciłam, a raczej przyjechałam, po godzinach dwóch.

Na zdjęciu torebka Sabriny Pilewicz (chciałam przemycić trochę luksusu), najnowsza kolekcja Szpitalini dla NHSu, biała opaska ALL INCLUSIVE (niestety czysty plastik, full waste), okulary trochę za duże, ale zamawiałam w ciemno z AliExpress.

Trafiam pod opiekę młodego mężczyzny, wyglądał na mocno zestresowanego (może pierwszy dzień w pracy). Sprawdził pińcet razy moje dane, mój podpis, po czym na zdrową nogę zamontował nową opaskę all inclusive. Śmiałam się później, że to na wypadek niepowodzenia zabiegu/ operacji, by w kostnicy mieli łatwiejszą robotę, Na całe szczęście, ostatniego etapu (tego dopisanego drobnym druczkiem u dołu :zgon) uniknęłam. Dobra, teraz czas na przyśpieszenie akcji, bo zaczyna się ta mega stresująca i nieprzyjemna część.

Gdy lekarz zaczyna mówić, że coś mu nie pasuje, po czym robi jeszcze raz usg, ponownie kładzie, woła innych pokazuje i ogólnie jest zmieszany – nie czujesz się kuźwa komfortowo. Nie wiesz, czy coś źle rozumiesz, angielski kuleje czy coś własnie nie idzie tak jak powinno.

Okazało się, że pierwsze usg nie było opisane tak jak powinno i krótko mówiąc- trzeba ciąć . Z wypalania nici, a ja ląduje na bloku operacyjnym. Do końca miałam nadzieje, że trafiłam do ukrytej kamery, albo brytyjskiego odcinka „Na dobre i na złe”. Stres masakryczny… Pytam się o dokładny przebieg operacji, lekarz wywala na mnie oczy i pyta, czy na pewno chcę wiedzieć? Ja pewna siebie jak nigdy, mówię, że tak… Pożałowałam tego apetytu na wiedzę, po pierwszych 3 sec, krzycząc i prosząc, żeby zamilkł. Pani montuje kabelki do monitorowania mojego serca – podobno dalej tam jest. Głupie, ja na jego miejscu już dawno dałabym nogę (taki czarny żarcik, hehe).

Moje dane sprawdzali po kilka razy, każdy z zespołu. W tym całym zamieszaniu, naliczyłam sześć osób. Był lekarz główny, pani asystentka, dwie poboczne postaci, pani anestezjolog i pani od wachlowania i trzymania mnie za rękę (czasami głaskała mnie po głowie). Dostałam znieczulenie miejscowe i coś jeszcze (nie był to drink, wyjątkowo była to impreza bezalkoholowa). Bolało, później już nie. Lekarz zapytał się, czy zasłonić mnie parawanem. Odpowiedziałam, że nie trzeba bo i tak nic nie widzę (tak naprawdę, chciałam mieć sytuację pod kontrolą). Byłam przykryta kocem i milionem innych operacyjnych prześcieradeł. Dostałam ostrzeżenie, że to uczucie będzie dziwne. Było najdziwniejsze na świecie, jakby ktoś wyciągał ciało obce z mojej nogi. Były to zepsute żyłki, nazywane pieszczotliwie koralikami. To było cholernie nieprzyjemne, naprawdę! Będąc tam przysięgałam sobie, że już nigdy nie powiem złego słowa na wizytę u dentysty czy ginekologa.

Najgorszy moment, który pamiętam? To gdy chirurgowi odskoczyła ręka, a ja akurat spojrzałam w jego kierunku. Wszystko było by w normie, gdyby nie fakt, że trzymał w tym momencie kawałek mojej żyły. Bleeeeee…. Otrząsnęło mną gorzej, niż po zapachu zepsutej kolędry. Pani uspokajająca była naprawdę sympatyczna. Próbowała odciągnąć mnie rozmową od tematu na stole, a ja co chwilę pytałam ją (niczym dzieciaki w samochodzie) ile jeszcze zostało. Gdy operacja dobiegła końca, zostałam zabandażowana niczym wysoko postawiona mumia. Na wykończenie dostałam specjalną uciskową pończochę, którą muszę nosić przez najbliższe tygodnie.

Lekarz dał mi instrukcje, jak postępować z nogą, kiedy ściągnąć opatrunki itd. Oczywiście za pierwszym razem nie zrozumiałam, powtórzył, wybełkotałam coś po angielsku. Chociaż wtedy brzmiało to, jak mieszanka chińska z Hortex. Cały stres zaczął schodzić, jedyne co wydusiłam z siebie, to by dać mi chwilę. Po paru minutach byłam w stanie znowu rozmawiać i rozumieć co do mnie mówią. Podziękowałam wszystkim i zostałam przeniesiona na salę do odpoczynku pooperacyjnego (nie znam tych specjalistycznych nazw). Byłam tam około godzinę. Opiekowała się mną pielęgniarka, sprawdzając czy wszystkie parametry życiowe są w normie. Po kilku minutach przyszedł mój lekarz (chirurg). Zapytał się czy wszytko w porządku, uścisnął mi rękę mówiąc, że widzimy się za miesiąc. Nie wiem czy to norma, czy nie, ale spodobał mi się bardzo ten gest (Ogólnie wszyscy byli bardzo mili, wyrozumiali i pomocni). Czułam się taka zaopiekowana! Po godzinie zostałam przewieziona w inne miejsce. Dostałam jedzenie i swojego asystenta, szczęście osiągnięte. Przeżyłam.

Na lewej nodze (tej od króliczka playboya) widoczna modelująca skarpeta w ponadczasowym kolorze nude. Na prawej stopie skarpetka od Prajmaniego (zrobiła furorę na sali operacyjnej) oraz wspomniana opaska do kostniczki (gdyby coś poszło nie tak).

JAK JEST DZIŚ?

Noga odpakowana, będę żyć. Pierwsze dni byłam uziemiona, ale z dnia na dzień jest ogromna różnica. Trzeciego dnia mogłam odpakować nogę (przyjaciółka powiedziała, że rana wygląda jak atak rekina), wziąć normalny prysznic, ubrać dresy i wstać! Czułam się taka szczęśliwa. Dziś spacer 15 minutowy za mną, a zaraz ruszam na kolejny. Faktem jest, że teraz trochę mniej przyjemnych dni przede mną, ale najważniejszy jest efekt końcowy! Czyli życie, bez tych wszystkich żylakowych dolegliwości.

Jeśli jesteś wrażliwy i boisz się rekinów, lepiej nie patrz wyżej.

I wiesz co? Mimo tego, że tłumaczenie wszystkim tego, że mam żylaki, oraz tego, że mam je w tym wieku – przejadło mi się jak jarzynowa w drugi dzień świąt, to Tobie powiem jeszcze raz. Wszystko jest możliwe! Statystyki jedno, a wyjątki drugie. Dlatego jeśli masz jakiekolwiek dolegliwości, dziwne objawy – to idź do lekerza, sprawdź to. Jeśli natomiast wiesz, czego możesz się spodziewać w spadku od rodziny, to nie olewaj tego, nie bagatelizuj. Ja wiem, że żylaki to nie jest poważna choroba, ale to nie znaczy że takich nie ma. Badaj krew, rób coroczny przegląd i wpadaj czasem z wizytą do swojej Dr Quinn.

BADAJ SIĘ ,BO NIGDY NIE WIESZ ,CO CI DADZĄ GENY W SPADKU

DZIĘKUJĘ!

***

Chciałam tutaj napisać kilka dobrych słów o moim naj… (każdy pozytyw) asystencie. Bez niego nie wiem jak bym przetrwała nerwowo ten cały proces, a zwłaszcza ostatni tydzień przed. Byłam permanentnie zestresowana, marudna i wredna (nie wyobrażasz sobie mnie takiej, no widzisz). Było gorzej niż przed miesiączką i wizytami u wspomnianych wyżej lekarzy. Dziękuję, że byłeś ze mną, że zawsze jesteś i zawsze mogę na Ciebie liczyć<3 Dziękuję również za zapewnianie mi opieki 24/7 oraz wszelkich usług all inclusive (niestety bez drinków). LOVJA 3000

Wpis został w przygotowany ze współpracy z brytyjskim NHS. Głównym i jedynym sponsorem był również NHS jUKej.

2 komentarze

  1. O matko co za historia! 🙄 wcale się nie dziwię ze byłaś zestresowana, mnie nawet usuwanie kamienia z zębów stresuje, a co dopiero coś takiego 🤷‍♀️ byłaś mega dzielna! Tak, trzeba się badac, sama coś o tym wiem… Buziaki i wracaj szybko do sprawności 🖤

    Marta Daszczyk
    1. Dziękuję Marta! Ja myślę, że potrafimy więcej wytrzymać niż by nam się wydawało. Tak przynajmniej było w moim przypadku:) Chociaż to dalej nie jest rodzenie dziecka, czy amputacja nogi na żywca – dla mnie top of the pain. Ściskam!!!

      admin7748

Możliwość komentowania jest wyłączona.