Dziś pierwszy raz od paru miesięcy odwiedziłam Ikea, ostatni raz byłam tam na początku roku. Co się zmieniło? No wiele, bo mamy koronę i póki co musimy nauczyć się z nią żyć. W skrócie jest dziwnie, bo inaczej niż wcześniej.

Jak wiemy Wielka Brytania dołączyła ostatnia do imprezki przeciw- kowidowej, więc gdy już było źle praktycznie całe państwo się zamknęło. Działały dalej sklepy pierwszej potrzeby, do których Ikea się nie wliczała. Wiem wiem, tutaj miłośnicy Ikei mogliby się nie zgodzić. No ale! Tak więc sklep został zamknięty w marcu, a otwarty ponownie 1 czerwca i  nie z okazji Dnia Dziecka. Ludzie czekali w kolejce już od piątej rano, tak rano! I nie po klopsiki, bo restauracje nie były wtedy czynne. W sumie to nie wiem skąd to zdziwienie, ludzie nie posiadają zapasów mebli, a jak się skończyły to trzeba było przecież kupić nowe:) Tłumy były niemiłosierne, kolejki kilkugodzinne a drogi poblokowane – mnie tam nie było, ale czytałam w lokalnym pudelku. 

W zeszłym tygodniu Ikea ogłosiła, że w wybranych sklepach otwiera na nowo swoje restauracje, Ale! No właśnie, ale na nowych, bardzo restrykcyjnych zasadach bezpieczeństwa. Moja pierwsza myśl, to czy będą klopsy.

Klopsiki można dostać, ale nie są już tak łatwo dostępne jak kiedyś. Oczywiście ciągle można kupić kilowy worek mrożonych by samodzielnie upiec w domu, ale – to przecież nie to samo, nie oszukujmy się. Każdy szanujący się miłośnik tanich mebli ze sklejki i niezniszczalnych szklanek wie, że meatballsy nigdzie nie smakują tak, jak w restauracji Ikea. Bez rytuału to nie ten smak Pani! Trzeba przecież zabrać tackę, upolować wózek, stanąć w kolejce, po drodze wybrać deser, napój by na koniec dokonać niemalże niemożliwego wyboru. Ile? Dziesięć, piętnaście, a może dwadzieścia klopsików? Później wybór idealnego miejsca, bo jedno uświnione, tam fotel brudny, tam się drą, a tamto nie przy oknie. Później trzeba wrócić po zapomniane wcześniej przyprawy i cukier w torebkach, by później nawet ich nie ruszyć. Na koniec oczywiście jakoś trzeba wcisnąć tą drugą kawę, bo za darmo! Co tam jakieś walory smakowe, czy pełny już do granic żołądek? Tryb cebulelli odpalony od urodzeniam, nic nie zrobisz.

Z tego co się dowiedziałam w Ikea Polska nic się nie zmieniło, oprócz braku dozowników z musztardą i keczupem, oraz każdorazowej dezynfekcji stolików. Marta napisała mi również, że w samej Szwecji, królowej matce – restauracje w Ikea są zamknięte. To jak jest w jUKejach? 

Podczas pandemii Ikea wpadła na pomysł, by wykorzystać maksymalnie czas, podnieść standardy i spróbować zawalczyć o gwiazdkę misielina. Takowego wyróżnienia zdobyć się nie da – bo go nie ma (mój wewnętrzny śmiech). Udało się natomiast ograniczyć dostęp, wprowadzając obowiązkową rezerwację.  Zatem miejsca są, ale tylko dla najwierniejszych, tylko dla prawdziwych smakoszy.

A tak na poważnie, to takie są wymagania. Więc nie przedłużam i już Wam piszę co i jak z Ikea i jak można zamówić stolik dla dwóch osób w tej prestiżowej restauracji. 

zdjęcie z grudnia 2019

Czwartek 30.06.2020 

Mój drogi pamiętniczku, dziś byłam w Ikea. Pojechałam tam z kolezanką. Teraz, bo wcześniej było dużo ludzi i restauracja była zamknięta, a wizyty bez klopsików to ja nie uznaję. Ludzi było strasznie dużo na parkingu, ale to po części pozory, bo połowa jest wyłączona z użytkowania. Są poprowadzone tam dróżki do stania w kolejce, co  najmniej jak w parkach rozrywki. Gdy jest się już na końcu kolejki widzi się światła, czerwone zmienia się w zielone. I poszli! Jak w tym kabaretowym skeczu. Przed wejściem musiałam założyć maskę, nie lubię jej, ale wiem, że jest to konieczne. Tak mówią mądrzejsi ode mnie – tak pamiętniczku wiem, jesteś w szoku, ale niestety jest takich osób kilka.. Przy wejściu był sobie pan przy takiej mównicy i można u niego było zamówić sobie stolik. Musiałyśmy czekać godzinę, więc przetestowałyśmy wszystkie stoły, szafy i to co chciałam sprawdzić. Oczywiście, że oglądając przykładowe pomieszczenia  mówiłam “kiedyś sobie tak zrobię”, “o fuj, totalnie nie moje klimaty”, “o ciekawe rozwiązanie”, “ale ładne! ile to kosztuje? a nie, brzydkie”. Minęła godzina, chciało mi się sikać i pierdzieć (wiem dramat, nie wiem co będzie po klopsikach). A toalety brak… Podchodzimy do “mównicy” a tam z tabletem sprawdzają nasze dane (które musieliśmy podać wcześniej). Tam wcześniej ten chłopak poprosił mnie o numer, ciekawe czy dla niego? Bo przecież nie był potrzebny. No chyba, że poleciał na moje oczy i obojczyki – bo nic innego nie było widać. Sorki za dygresję, wracam… Tak więc powiedzieli nam, że mamy kierować się wyznaczoną ścieżką do stolika numer 18! Mam swój własny stolik w Ikea, aaaa! Usiedliśmy a tam TYLKO instrukcja. Zero świec! Zero przystawek! Zero muzyki na żywo! Zero obrusu! Kumasz? Bo ja nie… A tam jakaś plastikowa kartka z paroma pozycjami z oferty i instrukcją. Na całe szczęście były klopsiki i kosztowały tyle samo co wcześniej- uff. Tylko jedna z nas mogła podejść do kasy, złożyć zamówienie, zapłacić i wrócić do stolika. Po tym czasie ktoś miał nam dostarczyć dania. Przyjechały i stanęły po jakiś 10 minutach boskie klopsy. W międzyczasie poszłam do toalety, do której jest łatwy dostęp gdy się jest w restauracji. Klopsy były dobre, jak to klopsy. Tradycyjnie zamówiłam ciasto Daim, ale było tak słodkie, że jeszcze 5 alejek później było mi niedobrze. Wiem pamiętniczku, ja jestem słodka wystarczająco, nie powinnam tak doginać, wiem. Wyjątkowo nie zamówiłam kawy, bo była płatna. Szok! To ja nie wiem na chuj mi ta karta, jak ja sobie teraz nawet dwóch kaw za darmo wypić nie mogę. No co z tego, że boli brzuch… za darmo! Czuje się jakby mi odebrali kartę vip i teraz muszę za wszystko płacić. Zero sprawiedliwości. Plusem było chociaż to, że nie musiałyśmy po sobie sprzątać tylko mogłyśmy zostawić wszystko na stole, albo wózku. Ej, nie nie nie! Nie myśl sobie, że jestem niewychowanym świneksem. Tak było napisane, a na tyle angielski to akurat rozumiem. Poszłyśmy później na zakupy, na końcu znowu te kolejki.. przynajmniej mam torbę nową. Nie niebieską, a w kolorach tęczy! taaaak 🙂 Na hot dogi nie miałam już miejsca, poza tym Ikea dalej nie wprowadziła bezglutenowych bułek, więc nimi gardzę. Nie są warte tego cierpienia po. Wyjście poszło ekspresowo, tak samo jak ściąganie maseczki. Serio pamiętniczku, ja myślałam, że tam zdechnę… raz nawet musiałam sobie psiknąć awaryjnie. Moja astma i maseczki nie dogadują się najlepiej, nie wiem też czy te rzeczy co kupiłam były warte tego wszystkiego- no ale, maj czojs. Miło się też patrzy przez niezaparowane okulary. Świat jest taki piękny!