Przyjeżdżasz i emocje targają Tobą tak mocno, że nie wiesz co się dzieje. Wysiadasz z samolotu/autokaru (zależy czy wolisz pocić się kilkanaście godzin czy tylko kilka) i czujesz to inne powietrze – oczywiście lepsze. Przy kolejnym locie, będziesz już wiedział, że ten zapach to czysta benzyna, którą jest ładowany bak samolotu, a nie jak myślałeś wcześniej- FUNTY !

Idziesz za tłumem, wszędzie te super zachodnie, super angielskie napisy. Bo wiecie, wszytko co jest napisane po angielsku brzmi lepiej, niż po polsku, ale to już zauważyli chyba wszyscy. Chociaż moda na używanie angielskich nazw chyba mija, dzięki Bogu:) No więc mijasz te napisy, widzisz piękne WELCOME i czujesz podekscytowanie i (mniej pozytywny) ruch w jelitach- strach. To szalone połączenie będzie Ci już towarzyszyło raczej do końca pobytu.

No tak, tego jeszcze nie ustaliliśmy. Po co przyjechałeś? No po te funty, które czuć w powietrzu. Przyjechałeś na wakacje, przyjechałeś do pracy. Jesteś tu by zarobić i spieprzyć do kraju, gdzie już wiesz co dokładnie kupisz za niezarobione jeszcze pieniądze.

Pierwsza mentalna sraczka zaczyna się na odprawie, kiedy się boisz bo trochę nie rozumiesz tych ludzi. Dlaczego oni nie mówią tak wyraźnie jak w słuchankach na angielskim, które były easy-peasy dla ciebie? (/iːzɪˈpiːzi/- bułka z masłem, łatwizna). Niestety potrzebujesz tego prawdziwego osłuchania się z językiem (i nie myśl, że dobra znajomość słowa „fuck” ci wystarczy).

Anglicy są bardzo uprzejmi i spokojni. Nie zawsze jest to wyznacznikiem ich prawdziwego charakteru a jedynie kultury do której  należą. Więc musicie się przyzwyczaić, że będziecie o wszystko przepraszani, będą wam za wszystko dziękować i o wszystko ładnie prosić. Niestety albo stety – musicie szybko to zaakceptować i nauczyć się takiego zachowania. Inaczej wyjdziecie na kogoś niegrzecznego, nie znającego kultury… po prostu BUCA.

Grzecznie jest, jeśli witając się z kimś zapytacie jednocześnie jak ten ktoś się ma. Przykładowo: Hello, Are you ok? Good morning, How are you?  Wiecie, to taki small talk, czyli rozmowa wstępna, taka o niczym. Uwierzcie mi, że ci ludzie naprawdę nie mają ochoty wysłuchiwać waszych problemów. Więc nie zaczynajcie im się zwierzać na temat pracy, kasy czy jeszcze innego wrzodu na waszym tyłku. To pytanie nie znaczy, że jest z wami coś nie tak. Pamiętam, że gdy ja zostałam zapytana pierwszy raz „Are you ok?” to naprawdę pomyślałam, że coś jest nie tak ze mną, a już na pewno, ze mam coś rozmazane na twarzy (prawdopodobnie tapeta zjechała i żyje teraz własnym życiem, wiecie dziewczynki what it means). Tak więc, pamiętajcie! To jest nierozłączna część typowego przywitania. Kiedy was ktoś zapyta jak się czujecie, to ładnie podziękujcie (tak jak już pisałam, dziękujemy za wszytko.. eh) i odpowiecie, że wszytko jest super, nawet jeśli nie macie ochoty patrzeć na mówiącą do was osobę, a wasze życie boli jak w dniu najgorszego kaca.

Jakie są początki? Pisząc kolokwialnie- gówniane. Mój debiut w Anglii nie był inny 🙂 Mieszkanie, jakoś ogarnięte. Chociaż to raczej pokój, w którym oprócz lokatorów płacących czynsz (czyt. NAS) można spotkać niechcianych współlokatorów.  Niestety byli oni już tam przed nami, ten pokój jest ich miejscem, więc albo próbujesz się z nimi zaprzyjaźnić, albo szukasz lepszego pokoju, na który cię na początku i tak nie stać. Więc wracasz do punktu A – naucz się z nimi żyć. Co można spotkać? Przekrój jest naprawdę imponujący. Karaluchy!  Podobno norma, ale mnie to na szczęście nie spotkało. Znajomi trafili na pluskwy w materacach… to bolesne przeżycie, które zostawia po każdej nocy trzy-kropkowy ślad. Nie! Pełno śladów na twoim ciele, po krwistej uczcie tych bestii. Niestety w tym przypadku to ty byłeś dojony.  Moim zwierzaczkiem, a raczej całym stadem okazały się ślimaki… tak ślimaki. Takie oślizgłe, bez skorupki, w panterkę jak buty pani Dżesiki. Gdy pierwszy raz zobaczyłam go na parkiecie, mój mózg nie potrafił w jakikolwiek logiczny sposób przetworzyć tego obrazu w informację. Jedyna myśl jaka przyszła mi wtedy do głowy, to że ktoś (ale KTO??? ) postawił na podłodze wielkiego klocka. Rozumiem jeszcze, gdybyśmy mieli w pokoju syf. Taki na którego widok mama nie wytrzymywała i mówiła: „masz taki bałagan, że tylko nasrać na środek”, wtedy cała sytuacja byłaby może sensowna? Nie, nie była by! Tak więc codziennie rano, mój chłopak (obecnie mąż, bo jak widać traumatyczne przeżycia łączą ) wstawał przede mną i wyrzucał niechcianych gości przez okno. Skąd one się brały? Nie mam pojęcia… Myślę, ze odpowiedzi możemy szukać w Archiwum X, biorąc pod uwagę chociażby to, że mieszkaliśmy w pokoju a nie w ziemiance.

Kolejnym obowiązkowym punktem do którego musisz się udać jak najszybciej po przyjeździe do Funtolandii, to agencja pracy. Jest ich niemało i wszystkie czekają na ciebie, czyli synonim taniej siły roboczej. Niektóre nawet nie wymagają znajomości języka. Zawsze zadają pytanie, jakiej pracy szukasz. Po udzielonej odpowiedzi możesz zazwyczaj ocenić czy ktoś dopiero zaczyna swoją przygodę z pracą w Anglii czy już jednak wie co z czym jeść. Nowo-przyjezdny ma ograniczoną ilość kasy zabranej z Polski, drogi pokój do opłacenia, ograniczoną kolekcję konserw turystycznych w plecaku i główną myśl w głowie : znaleźć jak najszybciej robotę. Nikogo więc nie dziwi, że po zadanym pytaniu w agencji „jakiej pracy szukają?” odpowiedź może być tylko jedna –  ANY !

Jak już wspomniałam, ilość konserw turystycznych zabranych z Polski jest jak limited edition i kotlet schabowy serwowany na niedzielny obiad. I nie myśl sobie, że może ci się znudzić. Będąc tu i mając ograniczony budżet potrafisz z niej stworzyć najbardziej wykwintne a zarazem najbardziej fujkowe dania, które i tak zjesz. Twoja pierwsza wizyta w supermarkecie? Będziesz zafascynowany ! Tyle smaków Fanty, tyle smaków tego i tamtego. Dział z samymi gotowcami w wielkości zacnej Biedry. Twoje oczy i żołądek tańczą szaloną rumbę na widok tego wszystkiego. Pewnie się zastanawiasz kiedy czar pryska? Gdy spojrzysz na cenę, a dokładniej – GDY PRZELICZYSZ NA PLN-y. Zaczynasz szukać najtańszych produktów, które są tak zwanymi bejzikami (basic -ang.podstawowy). Wiecie, takie produkty wydawane z logo danego marketu.

Czy po znalezieniu pracy, pierwszej wypłacie i generalnie stabilnej sytuacji pozbywasz się ze swojego ciała polaczka cebulaczka? No nie bardzo. Dalej mieszkasz w domu z lokatorami, których nie znasz i których znasz aż za bardzo. Ciągle przeliczasz wszystko na złotówki i odkładasz. Mimo tego, że stać cię na więcej, nie rezygnujesz ze statusu króla bejzików. Gdy Twój pobyt dobiega końca, jesteś tak styrany, że nie jesteś pewien czy twoje części ciała dalej chcą do ciebie należeć. Robisz zakupy (bo przecież w Polsce tego nie ma), kupujesz prezenty i wracasz z odłożoną kasą.

Po przekroczeniu granicy z funtami w kieszeni, nie jesteś już królem bejzików, jesteś królem życia, a przynajmniej tak się czujesz. Do następnych wakacji 😉

WhatsApp Image 2017-06-11 at 22.25.02

Sylwia K.

0 komentarzy

  1. Widzę, że od moich początków ponad 20 lat temu nic sie nie zmieniło. Moj pierwszy rok w Londynie w 1998, 9 mieszkań zmienionych i o współlokatorów nie pytaj. Ale potem poszło z górki.

    Dee
  2. Oj pamiętam ja te czasy i ten pierwszy kulturowy szok, jaki tam przeżyłam! Pamiętam jak ciężko było mi odpowiadać na te proste pytania, w taki sposób, jak oni by sobie tego życzyli. Pamiętam fascynację w sklepach. Pamiętam też, że szybko przestałam przeliczać to wszystko na złotówki, ale pamiętam też, jak ciężko było odkładać, bo ten szał zakupów w Prajmanim szybko zerował moją tygodniówkę 🙂 Oj te wspomnienia!
    P.s. Będę tu zaglądać! Pozdrawiam, A.

    adrianatravelmonologues